“Diuna: część druga” to kontynuacja ekranizacji książki Franka Herberta o tym samym tytule, wydanej w 1965 roku. Już teraz film ten swoją popularnością pobił część pierwszą i wiele innych produkcji. Można zatem spodziewać się, że w przyszłym roku zdobędzie kilka Oscarów, podobnie jak wcześniejsza część, która otrzymała ich aż sześć. Denis Villeneuve może być dumny z dzieła, które wyreżyserował. W tworzeniu scenariusza pomógł mu John Spaihts, a film kręcono na Węgrzech, we Włoszech, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Afryce.
Tytułowa Diuna to nazwa planety, na której odbywa się większość akcji filmu. Jest jedynym znanym źródłem przyprawy, czyli niezwykłej substancji wydłużającej życie i pozwalającej na patrzenie w przyszłość, i co za tym idzie umożliwiającej podróże kosmiczne. W futurystycznym Imperium, które rozciąga się na cały znany wszechświat jest więc niezbędna. “Kontrola nad przyprawą, jest kontrolą nad wszystkim” – to pierwsze zdanie, jakie słyszymy w filmie.
Pierwsza część “Diuny” pokazuje historię rodu Atrydów, którzy otrzymują zarząd nad tą planetą od samego Imperatora (Christopher Walken). Okazuje się to jednak sprytną pułapką, której celem jest zniszczenie całego rodu rękami Harkonnenów, czyli odwiecznych wrogów Atrydów, na których czele stoi baron Vladimir (Stellan Skarsgård). Z pogromu ratuje się młody dziedzic, Paul (Timothée Chalament) oraz jego matka, lady Jessika (Rebecca Ferguson), którzy zostają przyjęci przez Fremenów – rdzennych mieszkańców planety.
W drugiej części ekranizacji widzimy Paula i Jessikę przyjętych do siczy Tabr dzięki wstawiennictwu Stilgara (Javier Bardem). Nie jest to jednak łatwe przyjęcie. Niezwykle pragmatyczni Fremeni wymagają od nich nauki ich zwyczajów. Jessika zostaje poddana próbie Wody Życia, a Paul musi nauczyć się żyć jak prawdziwy Fremen. Pomaga mu w tym Chani (Zendaya), która widzi, że “ten obcoświatowiec jest inny”. Równocześnie konflikt na Arrakis między Fremenami, a Harkonnenami coraz bardziej się zaognia, co zmusza okupantów pod wodzą Rabbana (Dave Bautista) do stosowania coraz większych represji, a także zwraca uwagę samego Imperatora. Równocześnie główny bohater odkrywa w sobie umiejętności, które mogą pozwolić mu zostać Lisanem al-Gaibem, fremeńskim mesjaszem, który ma poprowadzić ich ku zielonemu rajowi, choć wizje tej przyszłości wręcz toną we krwi. Jak dokładnie potoczyły się wydarzenia na Arrakis pozostawiam już tym, których zaintrygowała ta historia, a ja skupię się na ocenie tego dzieła pod względem aspektów technicznych oraz jego znaczeń i przesłania.
Film w przeciwieństwie do pierwszej części kładzie duży nacisk na sceny akcji. Twórcy pokazują nam całe sekwencje ataków Fremenów na kombajny przyprawowe oraz stopniowe narastanie napięcia na całej planecie, a także poza nią, gdyż co jakiś czas przenosimy się na Giedi Prime, by usłyszeć, jakie działania chce podjąć baron Vladimir Harkonnen, a także na Kaitaina, gdzie dowiadujemy się o kolejnych intrygach Bene Gesserit, spiskujących w otoczeniu coraz mniej decyzyjnego Imperatora. W ten sposób galaktyka Denisa Villeneuve’a staje się jeszcze bogatsza, a także zaczynamy rozumieć szerszy kontekst, który ciężko byłoby uchwycić, gdyby ograniczyć się do samej Arrakis.
Scenografia filmu jest prawdziwym mistrzostwem. Ekipa jeździła do wielu krajów, chcąc uzyskać możliwie jak najwięcej realistycznie wyglądających miejsc, które mogłyby pochodzić ze wszechświata Herberta. Stąd na ekranach piaski Jordanii i Abu-Zabi, rodzinny grobowiec z włoskiego Asolo, plaża Namibii i węgierskie studio filmowe z Budapesztu. Warto nadmienić z jaką precyzją i kunsztem kręcono te sceny. Na pustyni czekano po przyjeździe przez jakiś czas, aż wiatr naturalnie wygładzi piasek, by wyglądał jak nietknięty. Do Namibii leciano dla nakręcenia dosłownie kilku scen, które i tak były tylko wizjami Paula, ale Denis chciał uchwycić na kamerze obraz spotykającego się morza i pustyni. Podobnie jak w pierwszej części aktorzy ubierali się w repliki fremeńskich filtraków, a na potrzeby drugiej stworzono model harkonneńskiego ornitoptera.
Aktorzy grający na planie “Diuny 2” to prawdziwa śmietanka. Do znanych z pierwszej części Timothego Chalameta, Zendayi, Josha Brolina czy Rebecci Ferguson dołączyły takie gwiazdy jak: Austin Butler, Florence Pugh, Christopher Walken czy Léa Seydo. Ponownie w scenach przedstawiających pojedynki pomógł prawdziwy mistrz miecza, Roger Yuan, który za zadanie miał urealnienie tych walk. Osobiście uważam, że najlepszy popis na planie dał Austin Butler, który wcielił się w młodego bratanka barona Vladimira, Feyda-Rauthę Harkonnena. Zachwyca nie tylko wspaniałą charakteryzacją, która stwarza zupełnie nowy obraz aktora, ale również zaangażowaniem w tworzenie swojej roli. Roger Yuan, z którym Austin ćwiczył choreografię do “Diuny 2” stwierdził, iż wypracował ją do tego stopnia, że osiągnął poziom, gdzie wygląda ona zupełnie naturalnie, jakby walczył sztyletem od lat. Na ekranie widzimy Austina walczącego wręcz z nonszalancją, bawiącego się tym, jakby faktycznie stał się żądnym krwi sadystą, w którego się wcielał.
Warto także wspomnieć o muzyce, którą stworzył Hans Zimmer. Nazwisko samo w sobie stanowi za gwarancję jakości. Kompozytor w niezwykły sposób zabiera nas w podróż do zupełnie innego wszechświata. Z jednej strony trzyma się zasady z pierwszej części filmu, kiedy to w muzykę chciał wpleść ludzki głos, czy to w postaci krzyku, czy chóru, czy też szeptu. W ścieżkach dźwiękowych drugiej części słychać motywy znane już z poprzedniego filmu, ale teraz ujęte w nowy sposób, przerobione tak, by oddać nową rzeczywistość, w jakiej znaleźli się bohaterowie. Z drugiej strony Hans oferuje nam zupełnie nowe rodzaje dźwięków, które potrafią oddać energię widzianych scen. Kiedy więc Paul przybywa na zgromadzenie fremeńskich wodzów, muzyka wręcz strzela energią, chcąc i w nas wzbudzić napięcie tego spotkania. Na harkonneńskiej arenie jesteśmy raczeni hałasem i jazgotem, jakbyśmy i my wiwatowali na trybunach oglądając zmagania gladiatorów. Wreszcie ostatnia ścieżka dźwiękowa, “Kiss the Ring” to prawdziwy wyciskacz łez, piękny i podniosły, choć równocześnie niosący z sobą wielki smutek.
Jako ogromny fan uniwersum “Diuny” idąc na film wiedziałem, czego się spodziewać, jednak mimo to Denis był w stanie mnie zaskoczyć, często pozytywnie. Nie obyło się niestety bez przykrych niespodzianek, o których chciałbym krótko tutaj napisać. Przede wszystkim brak takich postaci jak: hrabia Hasimir Fenring, Leto Pierwszy czy Thufir Hawat. O ile można bez nich przedstawić historię zawartą w “Diunie” to traci ona wtedy na swojej cennej złożoności. Zwłaszcza postać mentata Atrydów w książce Herberta odgrywa niesłychaną rolę w zrozumieniu siły sardaukarów, a także Fremenów. Kolejnym aspektem jest skrócenie czasu akcji w świecie przedstawionym. W książce siostra Paula, Alia, w momencie zakończenia ma już cztery lata, w filmie natomiast nawet jeszcze nie przychodzi na świat. Najbardziej jednak zabolały mnie niektóre zmiany, które wprowadził Denis w kwestii wiary Fremenów w Paula. Rozumiem, że chciał przedstawić myśl Herberta z drugiej części książki i mieć pewność, że zrozumiemy, iż jest on na pewno antybohaterem, jednak według mnie odbyło się to zbyt wysokim kosztem. Postać Stilgara z rozsądnego, twardo stąpającego po ziemi wodza została spłycona do ślepego wyznawcy, na miarę postaci z “Żywota Briana” Monty Pythona. Podział Fremenów na tłum fundamentalistów niewidzących kłamstw Bene Gesserit i młodych agnostyków, którzy się z nich wyśmiewają wydaje mi się także nadto uproszczony. I wreszcie Chani. Zupełnie według mnie zatraciła swój książkowy obraz i szczerze jestem ciekawy, jak zostanie to „odkręcone” w kolejnej części filmu (który ma ponoć wyjść w 2026 roku).
O czym jest “Diuna” i co z tego filmu możemy wynieść my jako chrześcijanie? Wątków jest cała masa, natomiast chciałbym skupić się na jednym z najbardziej kluczowych, tak dla filmu, jak i książki, czyli motywie mesjasza. Frank Herbert uważał, że każdy mesjasz powinien mieć tabliczkę z napisem “UWAGA, szkodliwe dla zdrowia”. W filmie Paul jest nieustannie kuszony wizją przyjęcia na siebie tej roli, gdyż dałaby mu ona szybką i trwałą władzę. Widzi jednak, że jest to zbudowane na kłamstwie, a także, że w ten sposób rozpocznie świętą wojnę w swoim imieniu, która pochłonie niezliczone istnienia. Te zmagania z samym sobą są dodatkowo podkręcane przez matkę Paula, która chce, by syn “zobaczył więcej”, a także niektórych Fremenów, którzy pomimo jego konsekwentnego zaprzeczania jakoby był mesjaszem, widzą w nim swojego Lisana al-Gaiba. Herbert, choć był sceptyczny wobec wiary, widział pewien obiektywny fakt: religia wpływa na ludzi. Bez względu na to, czy wierzymy w prawdziwego Boga czy też nie, nasza wiara może stać się potężnym motywatorem, a są ludzie, którzy mogą chcieć to wykorzystać do swoich celów, w tym do przejęcia władzy. Przykładem może być chociażby powstanie Mahdiego w Afryce z XIX wieku, kiedy to za sprawą reformatora religijnego rozpętała się trwająca prawie dwadzieścia lat wojna (można o niej przeczytać w książce “W pustyni i w puszczy”). Jaka jest więc nauka dla nas, chrześcijan z agnostycznej “Diuny”, w której religia sprowadzana jest do narzędzia w polityce? Według mnie to wiedza, że są ludzie, którzy mogą próbować wykorzystać nasze przekonania, naszą wiarę do swoich celów. Będą chcieli uczynić z siebie mężów opatrznościowych, gorliwych wyznawców, by zyskać nasze zaufanie i poparcie. Sam Jezus ostrzegał, że pojawią się ci, którzy będą go udawali. Nie dawajmy się więc im zwieść, odróżniajmy tych, którzy faktycznie wierzą, od tych, którzy na wierze chcą jedynie zyskać.

Zastępowy KSM Archidiecezji Poznańskiej, od 2022 roku Zastępca Sekretarza Zarządu Diecezjalnego, Prezes Oddziału KSM nr 42 na poznańskiej Ławicy.